To największy COP w historii. Niestety wielu rdzennych mieszkańców terenów najciężej doświadczonych przez zmianę klimatu nie mogło dotrzeć do Glasgow ze względu na Covid-19 lub kłopoty związane z uzyskaniem wizy, bądź akredytacji. Ich głos znów dostatecznie nie wybrzmi. 

Szkoda, bo ludy Ameryki Południowej, Azji, Oceanii, czy Afryki to weteranki i weterani z pierwszego frontu walki o środowisko. Rdzenne ludy ponoszą największe ofiary w walce ze zbrodniczą polityka rządów i korporacji. Według międzynarodowej organizacji Global Witness, jeden na trzech, z ponad tysiąca aktywistów zamordowanych w ciągu 6 lat, które minęły od podpisania porozumienia paryskiego, to reprezentant ludów autochtonicznych. Ich głos jest ważny także z innych powodów. Ale o tym za chwilę.

Mrowie ludzi i bałagan

Na COP zarejestrowało się niemal 40 tys. osób, z czego ponad połowa to delegaci państw oraz Unii Europejskiej. Blisko 12 tys. zarejestrowanych uczestników, to osoby reprezentujące organizacje pozarządowe. Tu, na miejscu, można odnieść wrażenie że organizatorzy nie byli przygotowani na taką ilość uczestników. Przez pierwsze dwa dni żeby wejść na wydarzenie, trzeba było stać w gęstej kolejce nawet do dwóch godzin. Szczególne środki bezpieczeństwa, przedsięwzięte ze względu na pandemię CV-19, mogły wydawać się w związku z tym bezcelowe. Prawdopodobnie ofiarą tego zaniedbania mógł paść burmistrz Los Angeles, który zaraził się właśnie podczas zatłoczonego wydarzenia. Wiele krajów zrezygnowało z wysłania swoich reprezentantów właśnie ze względu na pandemię, pomimo uprzedniej rejestracji. Do tej grupy należą m.in. kraje Pacyfiku – Kiribati, Vanuatu czy Samoa, które wciąż nie miały przypadków zachorowań na CV-19. Reprezentanci tych nacji, przyjechali z innych miejsc na Ziemi. Swojej delegacji nie wysłał również Afganistan, który pogrążony jest w wewnętrznym konflikcie.

Problemy z niedostosowaną infrastrukturą COP26 kolejny raz trafiły na pierwsze strony gazet, gdy Minister infrastruktury państwowej, energii i zasobów wodnych Izraela – Karine Elharrar – nie mogła wejść na teren wydarzenia, ze względu na niedostosowanie go dla osób z niepełnosprawnościami. Zresztą inkluzywność i równość, można powiedzieć otwarcie – nie należy do najmocniejszych stron COP26.

Globalne nierówności w praktyce

Już sam proces rejestracji na wydarzenie, włączając w to problemy z wizą, zdobyciem akredytacji, czy dostępem do szczepionek, nie wspominając o transporcie i kosztach utrzymania w Glasgow, wykluczyły znaczącą część rejonów świata, które są nieproporcjonalnie bardziej poszkodowane przez coraz częstsze i bardziej intensywne zjawiska pogodowe niż Europa, Kanada, czy Stany Zjednoczone. Cierpią bardziej, mimo że mieszkający tam społeczności przyczyniły się do katastrofy klimatycznej w nieproporcjonalnie mniejszym stopniu niż przedstawiciele najbardziej rozwiniętych gospodarek globu. Niestety większość negocjacji nie uwzględnia w dostatecznym stopniu głosu tych pierwszych, podczas gdy ci drudzy będą, jak zwykle, nadreprezentowani. A to właśnie perspektywa rdzennych ludów Azji, Oceanii, Afryki, czy Ameryk byłaby w Szkocji najbardziej ożywcza i otrzeźwiająca. Zwłaszcza, że charakterem COP zdecydowanie bardziej przypomina wielkie targi handlowe, przesiąknięte duchem technokratycznej innowacji i pogoni za kapitałem niż spotkanie obrońców środowiska. Losy rdzennych społeczności bezpośrednio uzależnione są od neokolonialnej ekstrakcji surowców z ich rodzimych ziem, czy katastrof naturalnych i topnienia lodowców, będących bezpośrednimi skutkami zmian klimatycznych. Dlatego zdaniem części komentatorów, atmosfera na COP26 przesiąknięta jest duchem neokolonializmu, zdominowana przez polityków i naukowców, reprezentujących “rozwiniętą” część świata, głoszących rozwiązania przede wszystkim zgodne z interesem ich państw. Zaledwie jeden pawilon, z parudziesięciu dostępnych wewnątrz niebieskiej zony, oddany był do użytku ludów rdzennych.

W zeszłym tygodniu zostało podpisanych kilka kluczowych dla rdzennych ludów porozumień. Jedną z głośniejszych jest umowa w sprawie powstrzymania deforestacji do 2030 r., którą podpisała ponad setka globalnych liderów (w tym m.in. Brazylia, Kanada, Rosja, Chiny, Indonezja, Demokratyczna Republika Konga, czy Stany Zjednoczone) z krajów, które w sumie pokrywają około 91 proc. globalnych zasobów leśnych. Na ten cel zamierzają przeznaczyć prawie 20 mld $. Kolejnym jest porozumienie zawarte w sobotę pomiędzy czterdziestoma pięcioma krajami, które zdecydowały się zwiększyć ochronę naturalnych ekosystemów i wykonać zwrot w kierunku bardziej zrównoważonych praktyk rolniczych. Redukując tym samym emisje gazów cieplarnianych, generowanych masowo przez rolnictwo przemysłowe . Do tego, rządy Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych, Niemiec, Norwegii i Holandii zobowiązały się przekazać do 2030 roku, 1,7 mld $ rdzennym społecznościom, w ramach wysiłków na rzecz odwrócenia postępującej deforestacji i degradacji gruntów.

Warto zauważyć jednak, że pierwsze porozumienie bardzo przypomina umowę z 2014 r., która nigdy nie została zrealizowana. Do tego żadne z podpisanych porozumień nie uwzględnia realnych instrumentów, które skutecznie powstrzymały by wylesianie. Co ważne, sami zainteresowani, czyli przedstawiciele rdzennych narodów nie byli dopuszczeni do negocjacji. Powinniśmy być przy tym stole. Żyjemy w lesie, jesteśmy lasem – powiedział w Glasgow Domingo Peas Nampichkai, przywódca narodu Achuar z ekwadorskiej Amazonii. Był on szczególnie sceptyczny wobec odgórnych obietnic finansowania, mówiąc że pieniądze rzadko docierają do autochtonicznych terytoriów, ginąc po drodze w budżetach państw i w dotacjach dla wielkiego biznesu.

Niestety w ciągu całej historii COP, ignorowanie i naruszanie zarówno kulturowych jak i terytorialnych praw rdzennych mniejszości stało się normą. (https://www.youtube.com/channel/UCgfcDlxJAFJVXxKj4pC9Zpg). Pomimo, znaczącego postępu w uznaniu roli jaką odgrywa udział rdzennych ludów w wydarzeniach COP26, wciąż w przeważającej części pozostają one zaledwie symbolicznym, romantycznym wyobrażeniem, aniżeli poważnie traktowaną stroną w negocjacjach. Pozostaje mieć tylko nadzieję na coraz większy udział globalnych liderek reprezentujących mniejszości etniczne w globalnych negocjacjach, które tak jak premier Barbadosu – Mia Mottley, w swoim pamiętnym orędziu, wstrząsną globalną sceną polityczną.

Gender nasz powszedni

Dzień poświęcony równości mężczyzn i kobiet na szczycie w Glasgow też nie wypadł szczególnie dobrze. Historycznie, równowaga płci osób reprezentujących krajowe delegacje na COP, charakteryzowała się stałą tendencją zmierzającą do zasypywania nierówności. Podczas gdy na pierwszym COPie w Berlinie było 88 proc. mężczyzn i 12 proc. kobiet, ostatnie trzy konferencje średnio składały się w 62 proc. z mężczyzn, i w 38 proc. z kobiet. Wyjątkiem od tej reguły jest właśnie obecnie trwający COP w Glasgow, gdzie gender balance znów nieznacznie zmienił się na korzyść mężczyzn: 65 proc. do 35 proc.. Stuprocentowo męskie są delegacje Jemenu, Turkmenistanu, Korei Północnej i Watykanu. Żadna z 27. delegacji na COP nie jest złożona wyłącznie z kobiet. Z kolei najbardziej “kobiecymi” z zarejestrowanych delegacji są Republika Mołdawii (89%), Samoa (79%) i Meksyk (78%). Zaledwie 8 delegacji składało się po połowie z mężczyzn i kobiet. (więcej)

Maciej Wereszczyński