Najtańszy prąd to ten, który sami wyprodukujemy. O to właśnie chodzi w idei wspólnot energetycznych. To doskonałe narzędzie do walki ze wzrostem cen energii ale też zmianami klimatu. W UE działa ponad 9 tys. wspólnot energetycznych, które produkują (i sprzedają) prąd. W Polsce zarejestrowanych jest zaledwie kilkadziesiąt. Każdego roku ta liczba rośnie m.in. dzięki funduszom europejskim. Unijne pieniądze dałoby się jednak lepiej i szybciej wykorzystać. Polska potrzebuje “szybkiej ścieżki” dla zielonej energii, która uprości biurokratyczne procedury i w pełni otworzy nasz kraj na odnawialne źródła energii.
Middelgrunden. Mielizna w pobliżu Kopenhagi. Wieże dwudziestu turbin wiatrowych wystają kilkadziesiąt metrów powyżej tafli wody. Wiatr porusza olbrzymie łopaty. Zbudowana w 2000 r. farma wiatrowa Middelgrunden produkuje 4 proc. energii potrzebnej duńskiej stolicy. Budowa Instalacji cieszyła się dużym poparciem społecznym. Nie było niemal żadnych protestów, które często towarzyszą tego typu inwestycjom. – Jeśli masz udziały w projekcie, to kiedy patrzysz na turbinę wiesz, że przy każdym obrocie łopat, otrzymasz gotówkę – powiedział dla portalu greeneconomycoalition.org, Justin Gerdes, ekspert ds. energetyki i mieszkaniec Kopenhagi. Ten projekt to niezwykły przykład energetyki obywatelskiej – współpracy między samorządem a mieszkańcami. Połowa udziałów należy do niemal 9 tys. inwestorów zrzeszonych w Middelgrunden Wind Turbine Cooperative, a kolejne 50 proc. do miasta.
Narodziny wspólnot energetycznych
W latach 70. na Zachodzie rodziły się ruchy ekologiczne. Zainspirowane ideologią “dzieci kwiatów” (albo wprost się od nich wywodzące) dzieliły z nimi niechęć do bezmyślnej konsumpcji, rywalizacji i materializmu. Łączyło się to z troską o środowisko oraz sprzeciwem wobec “brudnej” energii. Postulowano powrót do natury i korzystanie ze słońca, wody, wiatru – pełnej symbiozy z naturą. Tak narodziła się idea energetyki obywatelskiej. Rozwiązanie wymyślone przez duńskich spółdzielców podchwycili Niemcy, Holendrzy czy Belgowie.
Spółdzielnie energetyczne opierają się na prostym, acz genialnym pomyśle. Jeśli prąd produkowany i konsumowany jest lokalnie, to nie trzeba inwestować w drogie, liczące dziesiątki kilometrów, sieci energetyczne. W ten sposób nie ma dużych strat energii. Tworzy się obieg zamknięty.
Spółdzielczość po polsku
Spółdzielnie energetyczne coraz śmielej zadomawiają się również w polskim pejzażu. Jeszcze niedawno funkcjonowała tylko jedna, dziś jest ich już kilkadziesiąt. Ich liczba rośnie w lawinowym tempie – m.in. dzięki funduszom europejskim.
Trzy takie spółdzielnie powstały m.in. na ziemi hrubieszowskiej, niedaleko Zamościa. Lokalni spółdzielcy nie boją się kreatywnych rozwiązań i ochoczo korzystają z pomocy natury. Do koszenia trawy wykorzystywane są… owce. – To inicjatywa naszego największego spółdzielcy – Hrubieszowskiej Telewizji Kablowej, która zakupiła działki pod maszty radiowe. Dosyć szybko pojawiły się chwasty, które mogły rozprzestrzeniać się na okoliczne pola. […]. Postanowiliśmy też, że nie będziemy używać szkodliwych środków chemicznych przeciwko chwastom. Szukaliśmy lepszego rozwiązania, które będzie zarówno tanie, jak i ekologiczne. Chyba się udało – tłumaczy Łukasz Pałucki, wiceprezes trzech spółdzielni energetycznych w powiecie hrubieszowskim.
Jak podkreśla Monika Jaszcza, ekspertka Polskiej Zielonej Sieci, spółdzielczość energetyczna to wciąż nowość w Polsce. – Definicję spółdzielni energetycznej przyjęto zaledwie 8 lat temu, a szczegółowe przepisy regulujące jej działalność są jeszcze młodsza, bo mają raptem 5 lat temu. Mimo tego w naszym kraju działa już kilkadziesiąt spółdzielni i wciąż ich przybywa. Pozwólmy Polakom działać. Oni sobie poradzą – podkreśla ekspertka PZS.
Głównym motorem zmian są oczywiście pieniądze. Rachunek za energię to nie tylko koszt zużytej energii, ale również szereg opłat dodatkowych, które mogą stanowić nawet do kilkudziesięciu proc. rachunku. Z wielu jesteśmy zwolnieni jeżeli należymy do spółdzielni. To rozwiązanie kuszące zwłaszcza dla lokalnych przedsiębiorców oraz samorządowców. Zaoszczędzone przez samorząd pieniądze można wydać na coś innego: książki do biblioteki, lokalne wydarzenie czy remont chodnika. Przedsiębiorcy z kolei, ponosząc niższe koszty, stają się bardziej konkurencyjni – mogą oferować taniej swoje produkty czy usługi.
– Nie ma tańszej energii niż ta wyprodukowana przez nas samych. Myślę, że są dwie windy, jedna jedzie w górę, gdzie ceny tylko będą rosły a druga jedzie w dół i to jest ta z odnawialnymi źródłami energii. Zachęcam żeby się przesiąść do tej tańszej – tłumaczy Łukasz Pałucki, wiceprezes trzech spółdzielni energetycznych.
Do “tańszej” windy nie tak łatwo wejść. Zdaniem wielu spółdzielców na przeszkodzie stoi skostniały, scentralizowany system energetyczny. Wielkie państwowe przedsiębiorstwa dystrybucyjne potrafią miesiącami zwlekać ze zgodą na przyłączenie do sieci, co skutecznie kruszy zapał i niweczy biznesowe plany. – Chcielibyśmy stabilnych przepisów prawa i uregulowania (spornych – red.) kwestii z operatorami sieci, którzy są monopolistami i potrafią blokować rozwój spółdzielni energetycznych – podkreśla w rozmowie z Polską Zieloną Siecią Mateusz Sobieszczuk, Prezes Spółdzielni Energetycznej Sąsiedzi w Pieniężnie.
“Schody na sam szczyt”
Podkrakowska Skawina nie boi się śmiałych pomysłów i innowacji. To właśnie tam powstała SES – Spółdzielnia Energetyczna Skawina, której celem jest dostarczanie czystej, taniej i bezpiecznej energii. Teraz, jak podkreślają nasi rozmówcy, przed spółdzielcami prawdziwy „test”, a od tego jak sobie poradzą zależy przyszłość tego typu inicjatyw w Polsce. – Dopóki kilka spółdzielni, kilka społeczności nie pokaże, że coś można zrealizować, będzie trudno, aby pozostałe spółdzielnie zaczęły dynamicznie powstawać i rozwijać się – podkreśla Sabina Paciorek, wiceprezeska SES. Spółdzielnie energetyczne, jak podkreśla, dla wiele są inicjatywą podwyższonego ryzyka. – Problemy z założeniem spółdzielni czy z podłączeniem do sieci. Wiele gmin ma z tego powodu duże obawy – dodała. Podkreśliła również, że samorządowcy w Polsce mają mały margines błędu. Z perspektywy wielu burmistrzów lepiej nic nie zrobić niż źle ulokować publiczne pieniądze. – Wszystko musi być od razu dobrze. Nie ma czasu na próby, testy i niepowodzenia. Dlatego niektóre samorządy obawiają się spróbować – podkreśliła w rozmowie z Polską Zieloną Siecią.
Spółdzielcy zwracają też uwagę na trudności w pozyskaniu zewnętrznego finansowania, niedoboru kadry technicznej i wsparcia administracyjnego. Pomimo tych wyzwań pionierskie spółdzielnie z nadzieją patrzą w przyszłość. Ich siła, jak w przypadku Sabiny Paciorek, jest optymizm. – Staramy się nie widzieć przeszkód. Jak życie rzuca nam kłody pod nogi, to budujemy z nich schody na sam szczyt – podkreśla.